Ja - cóż, włóczęga, niespokojny duch.
Ze mną można tylko pójść na wrzosowisko
I zapomnieć wszystko.
Niesie mnie. Tchnienie mnie niesie. Życie. W życie.
Chcę czynić więcej i więcej. Stwarzać.
Pasma tryskają spod palców przebierających pospiesznie, chcąc uchwycić powietrze.
I wszystko płynie ogromną, niepoliczalną falą. Ja zaś - opływowy kształt.
Barwy. Tysiące.
A wszystkie takie prawdziwe, pierwotne, naturalne.
Pulsują jak membrany wokół, gdy znów stwarzam.
Puls, puls.
I tak proces pełznie, ślimaczy się, ślizga.
Końca nie ma. Jest tylko więcej i więcej.
Gdy spojrzę naprawdę - nic.
Nie ma.
Ma.
Jeszcze stworzę, stworzę.
Tylko nie płaczcie niesprawiedliwie.
Dobrze, że napisałaś :)
OdpowiedzUsuńZen, sen.
OdpowiedzUsuńJestę Kotałkę.